niedziela, 1 marca 2009

18 kolejka Ekstraklasy - "Powrót Króla"














Tydzień wcześniej, niż zwykło to bywać w ostatnich latach, wystartowała piłkarska Ekstraklasa. I co? Falstart na całego! Derby stolicy, derby Śląska czy choćby mecz Lechii ze Śląskiem, to wszystko zapowiadało, naprawdę gorącą kolejkę. Tymczasem tylko na stadionie w Bełchatowie było na co popatrzeć, reszta ligi, jak to się zazwyczaj mawia po nieudanej inauguracji - „nie czuła jeszcze piłki”.

Nuda Panie..., jak w polskim kinie.

Jeśli chodzi o piątkowe derby Warszawy to jedynym dowodem na to, że w ogóle się odbyły jest czerwona kartka dla Wojtka Szali. Taki obrót spraw mogła wykorzystać Wisła i odrobić stratę do stołecznego duetu, jednak Polonia Bytom okazała się zbyt wymagającym rywalem i gdyby nie fakt, że gospodarze byli tego wieczoru bardzo gościnni (patrz 73 minuta) „Biała Gwiazda” wróciłaby pod Wawel na tarczy.

Nie lepiej było w sobotę. Super Wielkie DERBY były tak nudne, że w przerwie kibice dla rozrywki urządzili sobie ganiankę z ochroną. Inne mecze nie były lepsze, jednak mimo wszystko wyniki, które w nich padły dają nadzieję na ciekawą ligę. Dlaczego? Otóż, wygrała Cracovia, Jagiellonia, Górnik i ŁKS, a więc zespoły z grupy skazywanych na spadek. Oznacza to, że walka w dolnych rejonach będzie naprawdę zacięta i jeśli tak dalej pójdzie tabela może zacząć przypominać kalejdoskop w rękach dziecka z ADHD.

Nieoczekiwane remisy Legii, Polonii i Wisły oznaczały, że w niedzielne popołudnie Lech stanął przed szansą oderwania się od peletonu. Na trybunach widoczni i słyszalni byli tylko kibice gości, na boisku początkowo też. „Kolejorz” znów (czyli podobnie jak w tym meczu, o którym chcemy jak najszybciej zapomnieć, a nie zapomnimy przez lata) zaczął obiecująco. Bełchatów, pozbawiony Łukasza Garguły, grał chaotycznie i nieskutecznie. Po godzinie, wróć. Po 58 minutach gry i dwóch trafieniach Stilicia było 2:0, jednak nie mający nic do stracenia Bełchatów, dostrzegł u przeciwnika nie zagojoną jeszcze ranę i zaczął grzebać w nich palcem. Efekt? Dziedzic strzela szybką bramkę kontaktową a na 5 minut przed końcem klasycznym strzałem „z dupy” wyrównuje Ujek. Trener Smuda zapewne już intensywnie rozważał czy aby jest to dobry moment by wprowadzać Kikuta, kiedy jego podopieczni zagrali do przodu „na aferę” i strzelili bramkę zadziwiająco podobną do tej, którą stracili trzy minuty wcześniej. Rengifo klatką piersiową wystawił piłkę Lewandowskiemu a ten płaskim strzałem, uciął dyskusje na temat swojej formy strzeleckiej. Tak oto w typowy dla siebie sposób (testując wytrzymałość nerwową swoich kibiców) Lech zrobił pierwszy kroczek w stronę tytułu.

Franek i inni...
Tomasz Frankowski jest jak Nikoś Dyzma, to co nie polskie mu nie służy! Błąkał się po Francji, Japonii, Anglii, Hiszpanii, był nawet w kraju, którego mieszkańcy twierdzą, że w „Futbol” gra się jajowatą piłką. Nigdzie nie zrobił kariery a gdy tylko zaczął grać w lidze polskiej od razu został królem strzelców i to nie raz. Eksperci (tacy przez duże „E”) pukali się w czoło na wieść o tym, że Jaga na powrót przygarnęła swojego wychowanka. Przecież on nie grał od dwóch lat, nie strzelił bramki od ośmiu, jest już za stary, za gruby i ogólnie bez sensu. Tymczasem ten stary, niedołężny i nieskuteczny zawodnik z typową dla siebie łatwością strzela dwie bramki i wraz z kilkoma innymi niechcianymi już nigdzie rozbija Arkę Czesława Michniewicza 3:0. Udane powroty zaliczyli również inni synowie marnotrawni. Bartosz Ślusarski strzelił decydującą bramkę w meczu Cracovii z Piastem, zaś Jarosław „nigdy nie będę grał w polskiej lidze” Fojut otworzył wynik w meczu Śląska z Lechią. Można oczywiście biadolić, że Ekstraklasa jest tak marna, iż piłkarze, którzy nie radzą sobie w drugiej lidze angielskiej są u nas gwiazdami ale z drugiej strony mocną ligę trzeba budować w oparciu solidnych krajowych piłkarzy, przynajmniej jeśli nie ma pieniędzy na solidnych zagranicznych.


Bohater kolejki – Tomasz Frankowski
Za wzruszająco piękny powrót do klubu, który jak twierdzi, zawsze ma w sercu, jak również za gole numer 118 i 119 strzelone na rodzimych boiskach.

Mecz kolejki – GKS Bełchatów 2:3 Lech Poznań
Pierwsza jaskółka wiosny nie czyni, mawiają. W przypadku Lecha musiała, bo pierwsze śliwki robaczywki w wykonaniu „Kolejorza” już były. W tym meczu padło 5 bramek we wszystkich pozostałych 10, do tego wynik zmieniał się z 0:2 na 2:2 i na 2:3. Derby Śląska i Warszawy razem wzięte były mniej emocjonujące niż ostatnie 10 minut w Bełchatowie.

Bramka kolejki – Maciej Kowalczyk (Lechia Gdańsk)


Highlander

Brak komentarzy: