poniedziałek, 30 marca 2009

Był sobie mecz... Polska - San Marino (28.04.1993)


Reprezentacja Polski w meczu z San Marino, od lewej stoją: Roman Szewczyk (kapitan), Piotr Czachowski, Andrzej Juskowiak, Tomasz Wałdoch, Jacek Ziober, Aleksander Kłak; klęczą: Jan Furtok, Leszek Pisz, Jerzy Brzęczek, Marek Koźmiński, Roman Kosecki. (fot. Encyklopedia Piłkarska FUJI, tom 20 "Biało-Czerwoni", pod red. Gowarzewski A., Katowice 1997)

Również w środę, również u siebie i również w eliminacjach do mistrzostw świata, tyle że szesnaście lat temu biało-czerwoni zmierzyli się z ekipą San Marino. Była to pierwsza w historii potyczka z jednym z najmniejszych państw w Europie, którego reprezentacja swój pierwszy oficjalny mecz międzypaństwowy rozegrała dopiero w roku 1990 (związek piłkarski w tym kraju założono w 1931).

Słodko-kwaśne nastroje
Atmosferę, która otaczała wówczas polską piłkę, można śmiało nazwać "słodko-kwaśną". Po roku 1986 nadeszły dla reprezentacji chude lata, a kibice musieli łykać kolejne gorzkie pigułki i obserwować stopniowy spadek światowego prestiżu biało-czerwonej drużyny. Po nieudanych eliminacjach do Euro '92 na selekcjonera Strejlaua spadła fala krytyki, jednak utrzymał on posadę i podjął próbę awansu do organizowanego przez Stany Zjednoczone mundialu. W grupie przyszło nam rywalizować z Holandią (Mistrz Europy 1988), Anglią (4 miejsce na mundialu w roku 1990), Norwegią, Turcją i właśnie San Marino. Nadzieje w serca kibiców wlał srebrny medal wywalczony przez młodzierzówkę (U-23) na olimpiadzie w Barcelonie. To wówczas narodziło się słynne hasło "zmieniamy szyld i jedziemy dalej", w myśl którego bohaterowie z Barcelony mieli teraz tworzyć trzon pierwszej reprezentacji uzupełniany przez co najwyżej kilku doświadczonych zawodników.

Selekcjoner Strejlau tylko po części wcieli ten plan w życie. Do swojej reprezentacji z otwartymi ramionami przyjął takich piłkarzy jak Kłak, Wałdoch, Brzęczek, Kowalczyk czy Juskowiak, z czasem dołączyło do tej grupy jeszcze kilku innych, jednak o "zmianie szyldu" nie mogło być mowy, ponieważ głównym jego założeniem było zatrudnienie Janusza Wójcika jako asystenta selekcjonera a do tego nigdy nie doszło. W każdym razie eliminacje zaczęliśmy obiecująco, udało się pokonać Turcję i nie przegrać na wyjeździe z Holandią. Dwu mecz z San Marino (rewanż nastąpił miesiąc po pierwszym meczu) wydawał się formalnością, ponieważ w drużynie prowadzonej przez Giorgio Leoniego występował zaledwie jeden profesjonalny piłkarz.

Prawie jak Maradona
20-sto tysięczna publiczność na stadionie Widzewa w Łodzi oczekiwała łatwego i wysokiego zwycięstwa polaków, jednak goście tego popołudnia nie mieli zamiaru tanio sprzedawać skóry, zaś forma gospodarzy, no cóż, biorąc pod uwagę, że w ostatnich pięciu meczach zdobyli pięć bramek, można chyba powiedzieć, że była w normie, choć bez wątpienia pozostawiała wiele do życzenia. Późniejsza historia pojedynków z San Marino pokaże, że biało-czerwoni do tej pory nie stracili punktów z tym rywalem, to jednak raz jeden tylko na pięć dotychczasowych potyczek, zwycięstwo przyszło łatwo (2003 rok, 5:0 w Ostrowcu Świętokrzyskim). (na zdjęciu Roman Szewczyk i Marco Bonini wymieniają przedmeczowe kurtuazje, fot. Encyklopedia Piłkarska FUJI, tom 20 "Biało-Czerwoni", pod red. Gowarzewski A., Katowice 1997 str.117)

Pierwsza słusznie zakończyła się remisem, chociaż gdyby oba zespoły wykorzystały po dwie idealne okazje, które im się trafiły, byłby to remis bramkowy. W drugiej połowie goście najwyraźniej dostrzegli okazję wywiezienia z Łodzi cennego punktu, bo skoncentrowali się na defensywie. Nieporadność i amatorstwo owej defensywy nie zmieniało faktu, że piłka do bramki strzeżonej przez Pierluigi Benedettiniego wpaść nie chciała. Dopiero w 70 minucie meczu, błąd lewego obrońcy gości wykorzystał Kosecki, którego dośrodkowanie Furtok ściął niczym rasowy siatkarz i Polska objęła prowadzenie, którego nie oddała, a raczej nie powiększyła już do końca spotkania. Ręka Furtoka była wystarczająco ewidentna, by ten nie próbował nawet po meczu się jej wypierać, ale jednocześnie na tyle sprytna, że żaden z trzech sędziów się jej nie dopatrzył. "Sędzia stał bliżej i widział to lepiej, a więc jeśli uznał poprawność bramki, to chyba tak było..." - skomentował w pomeczowym wywiadzie, wicekról strzelców Bundesligi z roku 1991. (na zdjęciu Jan Furtok autor jedynej bramki w tym meczu, fot. Encyklopedia Piłkarska FUJI, tom 20 "Biało-Czerwoni", pod red. Gowarzewski A., Katowice 1997 str.117

Kibice choć w momencie strzelenia bramki, wybuchnęli radością, wcale nie byli szczęśliwi ani gry ani rezultatu końcowego. W drugiej połowie ich cierpliwość się wyczerpała i w stronę piłkarzy poleciały liczne gwizdy i wyzwiska. Oberwało się również selekcjonerowi, pod adresem którego kilkukrotnie skandowano, na prętce ułożoną przyśpiewkę - "zmienić trenera, to będzie siedem do zera!". Również prasa nie zostawiła na reprezentacji suchej nitki, w poniższym skrócie, komentator przytacza tytuły prasowe, więc ja sobie to już podaruję. Dodam tylko, że niespełna miesiąc później po wyjazdowym zwycięstwie 3:0, te same gazety porzuciły krytykę na rzecz snucia marzeń o awansie do finałów, który na tym etapie eliminacji jeszcze wydawał się realny, przynajmniej do jesiennych spotkań z Anglią, Norwegią, Turcją i Holandią, ale to już zupełnie inna historia...


Razem z Chamem trzymamy kciuki za "naszych" w Kielcach i liczymy, że raczej powtórzą mecz z 2003 roku w Ostrowcu niż poprzednie spotkanie międzypaństwowe na stadionie Korony (wymęczone 1:0 z Armenią).
Bilans meczów z San Marino: 5 spotkań i 5 zwycięstw Polski, bramki 13:0.
Pierwszy raz: Polska - San Marino 1:0, 24.04.1993
Ostatni raz: San Marino - Polska 0:2, 10.09.2008

czwartek, 26 marca 2009

Był sobie mecz... Polska - Irlandia Północna (13.02.2002)


fot. Encyklopedia Piłkarska FUJI, Tom 35, pod red. Gowarzewski A, Katowice 2008, str. 72
Jedenastka, która wybiegła rozpoczęła w Limassol mecz towarzyski z Irlandią Północną, od lewej stoją: Tomasz Wałdoch, Radosław Kałużny, Jacek Bąk, Tomasz Iwan, Paweł Kryszałowicz, Jacek Krzynówek; klęczą: Radosław Majdan, Emmanuel Olisadebe, Michał Żewłakow, Piotr Świerczewski, Marek Koźmiński.

Siedmiokrotnie do tej pory graliśmy z reprezentacją Irlandii Północnej i chociaż, ten z 2002 roku, rozgrywany na neutralnym terenie w ramach przygotowań do finałów Mistrzostw Świata, może wydawać się mało istotny, to jednak pod wieloma względami okazuje się pojedynkiem historycznym. Najistotniejszy z nich wydaje się fakt, że to właśnie 14.02.2002 roku w cypryjskiej miejscowości Limassol reprezentacja Polski po raz pierwszy w historii pokonała Irlandię Północną.

Zagraniczny zaciąg
Zgrupowanie w miejscowości Limassol, którą ówczesny selekcjoner reprezentacji śmiało nazwać może drugim domem, było jednym z decydujących etapów w przygotowaniach do finałowych spotkań w Korei. Cztery dni przed spotkaniem z Irlandią, biało-czerwoni w krajowym składzie pokonali 2:1 Wyspy Owcze. Tym razem Jerzy Engel wystawił skład złożony tylko i wyłącznie z graczy zatrudnionych w zagranicznych klubach, czym jak się okazuje dokonał precedensu, ponieważ nigdy wcześniej nie zdarzyło się by w pierwszym składzie reprezentacji Polski nie wybiegł ani jeden zawodnik krajowy.

Pobyt na Cyprze, kadra miała poświęcić na doszlifowanie elementów taktycznych w starciach ze słabszymi przeciwnikami, bo najważniejsze sprawdziany z Japonią i Rumunią miały dopiero nadejść. W głowie trenera zapewne powoli klarowały się również nazwiska piłkarzy, których w maju miał powołać na mistrzostwa świata. Wyraźnie widać, że Engel szukał trzeciego bramkarza bo w obu meczach cypryjskiego zgrupowania sprawdził na tej pozycji aż czterech piłkarzy (Majdan, Wierzchowski, Kowalewski i Bledzewski). Ostatecznie nie wiedzieć dlaczego wybrał Majdana, który w meczu z Irlandią Północną zaliczył katastrofalne wyjście do dośrodkowania, co w efekcie skończyło się bramką dla "wyspiarzy". O ile z Wyspami Owczymi selekcjoner sprawdził wszystkich wyróżniających się wówczas w lidze piłkarzy, o tyle w drugim spotkaniu eksperymentów nie było i skład do złudzenia przypominał (nie licząc Majdana w bramce) zespół, który jesienią poprzedniego roku wywalczył awans.

Cisza przed burza
Ku nieskrywanemu zadowoleniu Engela, biało-czerwoni szybko wyszli na dwubramkowe prowadzenie po bramkach Pawła Kryszałowicza i Radosława Kałużnego (przy obu asystował Marek Koźmiński). W 18 minucie Majdan minął się z centrowaną z narożnika boiska piłką, co skrzętnie wykorzystał Lomas strzelając bramkę "kontaktową". W przerwie na boisku pojawili się Marcin Żewłakow, Tomasz Zdebel, Arkadiusz Bąk i debiutujący w pierwszej reprezentacji Euzebiusz Smolarek. W 66 minucie drugie trafienie zaliczył Kryszałowicz, który z kilku metrów wykończył akcję zainicjowaną przez debiutanta - Smolarka. Po meczu kapitan reprezentacji Piotr Świerczewski miał powiedzieć o Smolarku - "Bierzemy go na Mistrzostwa. W reprezentacji muszą grać najlepsi!". Ta odważna wypowiedź obrazowała pozycję Świerczewskiego w ówczesnej reprezentacji, jednak jak niewiele faktycznie miał on do powiedzenia przy powołaniach, przekonaliśmy się już kilka tygodni później. Smolarek do Korei nie pojechał, chociaż kapitan reprezentacji nie mylił się dostrzegłszy w nim wielki talent.Wynik zamknął 3 minuty później Marcin Żewłakow, który podobnie jak w spotkaniach z Białorusią (1:4) i Norwegią (3:0) nie zawiódł w roli rezerwowego snajpera. W 90 minucie meczu, przy stanie 4:1, z sobie tylko znanych przyczyn (bo na Boga, chyba nie była to zmiana taktyczna!) trener wprowadził do gry rezerwowego bramkarza Andrzeja Bledzewskiego, który przez te kilkadziesiąt sekund na pewno dawał z siebie wszystko miedzy słupkami, ale powołania na finały nie dostał. (na zdjęciu u góry, autor dwóch asyst Marek Koźmiński fot. magazyn VIVA FUTBOL pod red. Wolfke T., nr. 12 ISBN 83-88772-91-0)


fot. okładka tygodnika "Piłka Nożna" numer 1496, 19 luty 2002
Efektowne zwycięstwo z Irlandią Północną uspokoiło nieco nastroje kibiców, którzy bazując na wynikach spotkań kończących eliminacje (1:4 z Białorusią i 1:1 Ukrainą) oraz bezbarwnym meczu towarzyskim z Kamerunem mieli prawo czuć obawy. Tygodnik "Piłka Nożna" z rezerwą podszedł do wyników cypryjskich spotkań towarzyskich, pochwały otrzymali jedynie pojedynczy zawodnicy. Zresztą względny spokój nie panował długo, bo już sześć tygodni później na stadionie Widzewa w Łodzi, Japończycy pokazali kadrze Engela jak daleko jej jeszcze do mistrzowskiej formy, ale to już zupełnie inna historia...

Bilans gier z Irlandią Północną - 3 zwycięstwa, 3 porażki, jeden remis, bramki 9:10.
Pierwszy raz - 10.10.1962 Chorzów Polska - Irlandia Północna 0:2
Ostatni raz - 07.10.2005 Warszawa Polska - Irlandia Północna 1:0

krotkapila@gmail.com

poniedziałek, 23 marca 2009

Derby dla Białej Gwiazdy !

Za nami kolejna, 21 kolejka Orange ekstraklasy, zostanie ona zapamiętana głównie dzięki niemocy drużyn grających u siebie. Z ośmiu meczów jedynymi gospodarzami, którzy odnieśli zwycięstwo była drużyna Wisły Kraków. Pozostałe mecze kończyły się remisem, bądź też wygraną przyjezdnych.

Duży zawód swoim kibicom zafundowała drużyna stołecznej Legi, bezbramkowo remisując z Górnikiem Zabrze. Pomimo wielu dogodnych sytuacji, ani Chinyama, ani pozostali gracze wojskowych nie zdołali pokonać bramkarza gości. Biorąc pod uwagę liczbę okazji do zdobycia gola przez Warszawiaków i niepodyktowany rzut karny dla Zabrzan, remis wydaje się być sprawiedliwym wynikiem.

 

W drugim piątkowym meczu Piast Gliwice podejmował u siebie Jagiellonie Białystok. Od początku meczu to piłkarze Jagi byli stroną atakującą, co udokumnetował w 40 minucie Kamil Grosicki strzelając bramkę na 1:0. Fatalnie w tej sytuacji zachował się bramkarz Gliwiczan, Grzegorz Kasprzik. W 75 minucie po bramce Kamila Wilczka z rzutu wolnego Piast wyrównał i taki wynik utrzymał się do końca spotkania. 

Kiks bramkarza Piasta Gliwice czyli gol Grosickiego

Sobota była dniem kolejnych niespodzianek. Śląsk Wrocław niespodziewanie przegrał u siebie z Polonią Warszawa 0:1, po golu Łukasza Trałki. Tak bywa, szczególnie jeżeli nie potrafi się wykorzystywać rzutów karnych, w takim przypadku nie ma mowy choćby o remisie. 

Zwycięski gol Łukasza Trałki

Drużyny Ruchu Chorzów i ŁKS-u Łódź, także postanowiły unieszczęśliwić swoich kibiców, wychodząc prawdopodobnie z założenia, że co za dużo dobrych meczów to nie zdrowo. Pierwsi polegli u siebie minimalnie, 0:1 z Odrą Wodzisław, a jedyną bramkę zdobył Maciek Małkowski. Natomiast Łodzianie ulegli drużynie GKS-u Bełchatów 0:2, bramki zdobyli młodzi, Dawid Nowak i zastępujący kontuzjowanego Gargułę, Mateusz Cetnarski.

Bramka Małkowskiego

W sobotę, grał także lider ligi Lech Poznań, pomimo wielu (jak zwykle) okazji, nie udało mu się strzelić bramki zapewniającej trzy punkty z drużyną Arki. Nie raz, nie dwa pod bramką Gdynian zakotłowało się niemiłosiernie. W pewnym momencie Arboleda wystawał z kłębowiska ciał tylko od pasa w górę. Zmasowane ostrzeliwanie bramki Norberta Witkowskiego nic nie dało i w Poznaniu doszło do podziału punktów. 

Ostatniego dnia zmagań 21 kolejki Orange ekstraklasy, Polonia Bytom postanowiła pokazać pozostałym drużynom, że na wyjazdach też potrafi wygrywać. Ograli na gorącym terenie Lechie Gdańsk 0:1, a jedyną bramkę zdobył Michał Zieliński. 

Michał Zieliński zapewnia Odrze 3 punkty

Najważniejszym wydarzeniem tej kolejki były z pewnością derby Krakowa. Pomimo dobrego początku Pasy nie dały rady Wiślakom. Brak Pawła Brożka na boisku był niewidoczny, meczem tym Biała Gwiazda pokazuje, że z walki o mistrzostwo Polski nie zrezygnowała i podejmuję walkę. Tym bardziej, że jako jedyna drużyna z czuba tabeli odrobiła straty do lidera ligi. Mecz był najlepszym z całej kolejki, a Patryk Małecki dał wielu osobom do myślenia co zrobi strzelając bramkę w reprezentacji Polski.

Skrót z derbów Krakowa 

niedziela, 22 marca 2009

Jeleń znowu strzela, Dudka zawodnikiem meczu !

W ostatni weekend umiejętnościami strzeleckimi popisali się nasi reprezentacyjni napastnicy i obrońcy. Strzelali Jeleń i Dudka dla AJ Auxerre, a także Marcin Wasilewski i Dawid Janczyk w belgijskiej Jupiler League. Przypomniał o sobie również Maciej Żurawski.

Mecz AJ Auxerre z Le Mans zaczął się od mocnego uderzenia, już w 8 minucie Dariusz Dudka idealnie podał na wolne pole do Ireneusza Jelenia, ten przebiegł z piłką blisko 40 metrów, przedrylował obrońców i lobem pokonał bramkarza gości. Niespełna 15 minut później było już 2:0, po zamieszaniu w polu karnym do piłki na dwudziestym metrze dopadł, grający w tym meczu na lewej obronie Dudka i silnym strzałem pokonał bramkarza przyjezdnych, Yohanna Pelego. Dzięki temu zwycięstwu, drużyna Polaków awansowała na 9 miejsce w tabeli, oddalając się znacznie od strefy spadkowej.

Bramka na 1:0

 Bramka na 2:0

Skutecznością popisał się także, nominalny prawy obrońca reprezentacji Polski, Marcin Wasilewski. Jego drużyna podejmowała klub ze środka tabeli, Germinal Beerschot. Wasyl otworzył wynik spotkania w 63 minucie po zamieszaniu w polu karnym, a jego zespól ostatecznie wygrał 2:0, wracając na fotel lidera. To już piąty gol tego zawodnika w tym sezonie.

Swojego trzeciego gola w sezonie zdobył także Dawid Janczyk. Na listę strzelców wpisał się w 79 minucie, ustalając wynik meczu Mons-Bergen - Lokeren na 0:2. Dzięki temu zwycięstwu drużyna Polaka awansowała na 7 miejsce w tabeli. Treningi pod okiem Włodka Lubańskiego zdecydowanie służą powrotowi Dawida do wysokiej formy.

W lidze greckiej kolejnego, 8 już gola zdobył Maciej Żurawski, a jego Larisa pokonała na wyjeździe Iraklis Saloniki 2:0. Dzięki temu zwycięstwu drużyna Żurawia awansowała na 5 miejsce w tabeli.

Warto wspomnieć także o powrocie do zdrowia Kuby Błaszczykowskiego. W ostatnim meczu Bundesligi wybiegł on na boisko w końcówce spotkania, a jego Borussia Dortmund pokonała Werder Brema 1:0.

Postawa Polaków grających w ligach zagranicznych, napawa optymizmem przed trudnym meczem wyjazdowym z Irlandią Północną, w eliminacjach Mistrzostw Świata.

czwartek, 19 marca 2009

Actua Soccer


ACTUA SOCCER

Producent: Gremlin Interactive

Rok wydania: 1995

Platforma: PC, Playstation

Na dobry początek INTRO z Actua Soccer 3 - bo poprzedniczki go nie posiadały.


Actua Soccer to jeden z tytułów serii Acuta Sports, której wydawanie Gremlin rozpoczął w połowie lat 90-tych, zdaje się, że na wzór EA Sports. Pierwsza gra nie była zła, ale też nie była rewelacyjna. W 1995 roku, trójwymiarowa i dość dynamiczna Actua Soccer śmiało mogła konkurować z Fifą, jednak gra dawało graczom zaledwie kilkanaście państw do wyboru. Z czasem ukazała się wersja "Club Edition", ale cóż z tego, skoro znajdowały się w niej jedynie drużyny z Premiership.


Na ówczesny okres datuje się liczne próby eksperymentów z ustawieniem kamery w grach sportowych. W przypadku kopanek programiści starali się za wszelką cenę odejść od klasycznego widoku "telewizyjnego". Kamera w Fife była izometryczna, pojawiały się też różne inne wariacje, na przykład próba sprowadzenia kamery do widoku TPP (gra Striker). W przypadku Actua Soccer kamera jest bardzo dynamiczna i jej położenie zmienia się wraz z tym co dzieje się na boisku. Początkowo wydaje się to dość ciekawe i stwarza iluzję większego dynamizmu rozgrywki, jednak z czasem robi się wkurzające bo często kamera nie nadąża, za tym co dzieje się na boisku.

Actua Soccer 2


Druga część serii ukazała się w 1997 roku i zdobyła spore uznanie na Playstation. Czołowy magazyn branżowy okrzyknął ją najlepszą grą piłkarską na PSX, chociaż prawdę mówiąc trzeba upaść z trzeciego piętra głową w dół, żeby stawiać Actua Soccer 2 ponad Fifa 98: RTWC albo ISS pro. Sequel oferował graczowi całkiem spory wybór drużyn narodowych, jednak wciąż brakowało klubów. Zmieniło się to dopiero w wydanej rok później trzeciej części. Wydawało się, że dziecko firmy Gremlin wreszcie może na serio zagrozić Fife i ISS, jednak rzeczywistość okazała się brutalna. W Acuta Soccer 3 było czym i w co pograć ale gameplay zatrzymał się w 1995 roku i okazało się, że termin jego przydatności do spożycia dawno już upłynął. Z okazji Mistrzostw Świata 1998 na rynku pojawiło się sporo gier i Acuta Soccer 3 zwyczajnie przeszła niezauważona. Tak oto skończyła się historia serii Acuta Soccer i nie zanosi się na to by powstały kolejne jej rozdziały.

... no i trójeczka, sam nie wiem czemu za każdym razem wpisuje mi się z rozpędu "acuta" :P


POBIERZ ACTUA SOCCER

POBIERZ ACTUA SOCCER 3 - obie gry mają obecnie status Freeware.

Zarówno w Actua Soccer 2 jak i Actua Soccer 3 można zagrać reprezentacją Polski. W drugiej części w składzie naszej kadry znalazły się takie tuzy jak Woźniak, Kowalczyk, Świerczewski, Juskowiak, Michalski itp.

krotkapila@gmail.com

wtorek, 17 marca 2009

Był sobie mecz... Węgry - Polska (18.12.1921)


fot. Encyklopedia Piłkarska FUJI, Tom 2 "Biało-Czerwoni", pod red. Gowarzewski A., Katowice 1991
Reprezentacja Polski przed meczem z Węgrami. Od lewej stoją: Imre Pozsonyi (trener), Wacław Kuchar, Edmund Szyc (dziennikarz), Marian Einbacher, prof. Jan Weyssenhoff, Leon Sperling, Stefan Loth I (rezerwowy), Artur Marczewski, Jan Loth II, Stanisław Mielech, dr Edward Cetnarowski (prezes PZPN), prof. Wacław Bubulski, Józef Kałuża, Henryk Leser (dziennikarz), Ludwik Gintel; klęczą od lewej: Zdzisław Styczeń, Tadeusz Cikowski, Tadeusz Synowiec (kapitan drużyny).

Polak, Węgier - dwa bratanki

Chociaż futbol w nowoczesnym wydaniu pojawił się na naszych ziemiach już w pierwszych latach XX wieku, reprezentacja Polski zadebiutowała na arenie międzynarodowej dopiero w drugiej dekadzie ubiegłego stulecia. Naturalnie wcześniej nie było to możliwe, ponieważ do końca pierwszej wojny światowej nie istnieliśmy jako państwo. Dopiero w 1919 roku zawiązano PZPN, który co prawda nie był pierwszym związkiem w historii polskiej piłki, bo już wcześniej na ziemiach objętych zaborami pojawiały się różnego rodzaju stowarzyszenia, jednak miały one jedynie charakter lokalny. Trudno też wyobrazić sobie, by zaborcy kiedykolwiek pozwolili na organizacje rozgrywek pod szyldem "Mistrzostwa Polski", nie wspominając już nawet o próbie uformowania reprezentacji, która wybiegłaby na boisko z biało-czerwonym godłem na piersi.

Ówczesny Polski Związek Piłki Nożnej w niczym nie przypominał obecnego, prężnie działającego organizmu administracyjnego, który do tego stopnia jest świadom swoich wpływów, że nie czuje respektu nawet przed aparatem państwowym. Dlatego też formowanie reprezentacji, czy jak to wówczas określano "reprezentatywki" okazało się nie lada wyzwaniem, dla raczkujących działaczy. Co więcej znalezienie rywala, który zgodziłby się zagrać towarzysko z naszą reprezentacją było bardzo trudne z przyczyn zarówno politycznych, jak również finansowych i czysto sportowych. Warto tutaj dodać, że w tych "czarno-białych" czasach, mecz towarzyski w istocie był wydarzeniem nie tylko czysto sportowym ale również kurtuazyjno-politycznym. Z tego też względu na wstępie odpadała możliwość zagrania z byłymi zaborcami. Jednocześnie w obliczu skromnych środków finansowych oraz ograniczeń komunikacyjnych (podróżowano pociągami), rywala nie można było szukać zbyt daleko. W grę wchodziła Francja, Szwecja, Czechosłowacja i mimo wszystko Austria, z uwagi na fakt, że kluby z Krakowa i Lwowa utrzymywały bardzo aktywne stosunki sportowe z Wiedniem. Podróż do Szwecji wiązała się z przeprawianiem się przez Bałtyk, do Francji pociągiem jechało się kilka dni, zaś Czesi obrazili się z uwagi na polityczne szarpanki o powojenne granice. Austriacy natomiast początkowo się zgodzili, ustalono nawet termin meczu (3 lipiec 1921), jednak brak jakiejkolwiek odpowiedzi na późniejsze listy dopraszającego się o potwierdzenie PZPN-u, słusznie odebrano jako rezygnację z przyjazdu ex zaborców nad Wisłę.

Tymczasem zupełnie nie spodziewanie zgłosili się Węgrzy, którzy zaproponowali rozegranie spotkania towarzyskiego 24 grudnia 1921 roku na stadionie w Budapeszcie. Polska strona zareagowała entuzjastycznie, jednak wystosowała prośbę o przesunięcie terminu na listopad lub ewentualnie wiosnę 1922. Oficjalnie PZPN uzasadnił to faktem, że rozgrywki kończą się w naszym kraju w listopadzie i po miesięcznej przerwie piłkarze nie będą w należytej formie ("Madziarzy" dysponowali wówczas klasowym zespołem, wiec można domniemywać, że próbowano w ten sposób uchronić się przed pogromem w debiucie). Węgrzy nie byli zachwyceni listopadowym terminem, zaś polska strona nie znajdowała się w pozycji odpowiedniej do agresywnych negocjacji, wiec ostatecznym kompromisem okazała się data 18 grudnia.

Pierwsze śliwki robaczywki?
16 grudnia o godzinie 11:40, wagonami trzeciej klasy, do Budapesztu wyruszyła ekipa złożona z 13 zawodników (ówczesne przepisy nie przewidywały zmian w trakcie meczu, wiec ławka rezerwowych nie istniała), trenera (Węgier, Imre Pozsonyi) oraz dwóch działaczy. Kadra wyłoniona została, na dwutygodniowym zgrupowaniu z pośród 22 zawodników z całego kraju, którzy podzieleni na drużyny "A" oraz "B", rozegrali ze sobą dwa spotkania (oba wygrał "Team A" odpowiednio 4:1 i 5:1). Trzynastoosobowy kolektyw rozegrał jeszcze trzy spotkania kontrolne, 4 grudnia z Bielskiem (3:1), 8 grudnia z Lwowem (9:1) oraz 11 grudnia z Krakowem (7:1).
SKŁAD EKIPY POLSKIEJ NA MECZ Z WĘGRAMI: Bramkarz Jan Loth II (Polonia Warszawa), Obrońcy - Ludwik Gintel (Cracovia), Artur Marczewski (Polonia Warszawa), Pomocnicy - Zdzisław Styczeń, Stanisław Cikowski, Tadeusz Synowiec (wszyscy Cracovia), Napastnicy - Stanisław Mielch (Cracovia), Wacław Kuchar (Pogoń Lwów), Józef Kałuża (Cracovia), Marian Einbacher (Warta Poznań), Leon Sperlin (Cracovia). Rezerwowi: Stefan Loth I (Polonia Warszawa) i Mieczysław Batsch (Pogoń Lwów). Trener - Imre Pozsonyi. Prezes PZPN dr Edward Cetnarowski. Kierownik ekipy prof. Jan Weysenhoff. (Zdjęcie po lewej przedstawia Józefa Szkolnikowskiego, którego uważać należy za pierwszego selekcjonera reprezentacji, to właśnie on z pomocą trenera Pozsonyi ustalił skład reprezentacji, do Budapesztu niestety nie pojechał z uwagi na obowiązki wobec polskiej armii, której był oficerem.)

"We wdzięcznej pamięci przechowamy fakt, że właśnie związek węgierski pierwszy umożliwia nam przez swe zaproszenie wpłynięcie na szerszą arenę sportu europejskiego. Odniesiemy pełny sukces już wtedy, jeśli przegramy tylko różnicą 2, a nawet 3 bramek." - Ta prognoza na łamach "Przeglądu Sportowego" idealnie oddaje nastroje panujące przed meczem. W kraju nikt nie łudził się, że świeżo uformowana drużyna ma realne szanse w starciu ze świetnie wyszkolonym technicznie węgierskim monolitem. Zarówno eksperci jak i kibice modlili się raczej o niski wymiar kary i uniknięcie międzynarodowej kompromitacji.

Mecz, bez opisu którego nie może ukazać się żadna szanująca się publikacja na temat historii polskiej piłki, dla naszych "bratanków" jest po prostu jedną z wielu potyczek (a konkretniej spotkaniem międzypaństwowym numer 80), która jak się później okazało w żaden sposób nie ubarwiła bogatych dziejów węgierskiego futbolu. Na trybunach zasiadło tego popołudnia (godzina 14:00) zaledwie 8 tysięcy kibiców. Gdyby spotkanie miało miejsce w Polsce taką frekwencję należało by nazwać dużym zainteresowaniem, jednak stadion "Hungaria" w Budapeszcie zazwyczaj gromadził przynajmniej 30-sto tysięczną publiczność. Część kibiców odstraszyła na pewno paskudna pogoda, tego dnia nad Budapesztem niebo mało kolor ołowiu i padał obfity grudniowy śnieg.

Kto wie czy ta paskudna aura nie okazała się zbawienna dla reprezentacji Polski. Mokre, błotniste boisko i stale podający na murawę śnieg, mocno obniżyły techniczne walory węgierskich piłkarzy. Swój dzień miał również polski bramkarz Jan Loth, którego okrzyknięto później bohaterem naszego zespołu. Najmłodszy gracz naszej drużyny (21 lat i 109 dni) dwoił się i troił, raz po raz broniąc strzały gospodarzy, a dodatkowo sprzyjało mu również mityczne "bramkarskie szczęście", ale raz jeden musiał uznać wyższość przeciwnika.

"W 18 minucie Wiener centruje, robi się tłok pod bramką polską, z którego korzysta Szabo, strzelając po wyminięciu Marczewskiego z bliskiej odległości. Loth piłkę dosięgnął, strzał wszakże był za silny i ugrzązł w siatce. Tylko jedna okazja zamieniona na spodziewane zwycięstwo, choć było ich wiele, szczególnie w pierwszej części. Kornery wypadły 8:2 dla gospodarzy. Węgrzy próbowali od razu oszołomić nas, zdemoralizować szybkością aby potem zdezorjentowanych rozgromić. To się nie udało, dzięki wspólnemu wysiłkowi, choć Loth wniósł jeszcze niezwykły talent i szczęście pisane najlepszym goalkeeperom."
- to jedna z korespondencji opisujących przebieg spotkania. Pisząc o szczęściu żurnalista za pewne miał na myśli przestrzelony przez Fogla rzut karny, z 41-szej minuty.

fot. Encyklopedia Piłkarska FUJI, Tom 2 "Biało-Czerwoni", pod red. Gowarzewski A., Katowice 1991
Polacy mogli zremisować, pomimo iż stworzyli sobie zaledwie kilka sytuacji podbramkowych. W 22 minucie klasyczną "setkę" miał Wacław Kuchar, który znalazł się "sam na sam" z węgierskim bramkarzem Zsak'iem. Goalkeeper bez wahania rzucił się pod nogi napastnika Pogoni Lwów. Doszło do zderzenia w wyniku, którego Zsak minął się z piłką a Kuchar znalazł się przed pustą bramką. Sędzia nie przerwał gry, jednak polski napastnik widząc leżącego bezwładnie rywala, który najwyraźniej ucierpiał w starciu, nie skorzystał z okazji, co więcej natychmiast ruszył z pomocą omdlałemu Zsakowi. (Na zdjęciu obok autografy historycznej jedenastki, zgodnie z ustawieniem na boisku)

Wbrew powszechnym obawom, biało-czerwoni nie przywieźli do kraju worka bramek. Debiut z dużo silniejszym przeciwnikiem wypadł bardzo udanie i napełnił społeczeństwo optymizmem, chociaż tak naprawdę wynik osiągnięty z Węgrami w żaden sposób nie odzwierciedlał faktycznego potencjału ówczesnej "reprezentatywki" o czym w najbliższych latach mieliśmy się boleśnie przekonać, ale to już zupełnie inna historia...

Powyższy tekst powstał w oparciu o książkę "Biało-Czerwoni" stanowiącą drugi tom Encyklopedii Piłkarskiej Fuji pod redakcją Andrzeja Gowarzewskiego, wydaną w 1991 roku w Katowicach. Pochodzą z niej wszelkie cytowane teksty źródłowe oraz zamieszczone zdjęcia, sam tekst artykułu jest jednak w stu procentach autorski.

niedziela, 15 marca 2009

Boruc z Pucharem Szkocji !

Kolejny weekend piłkarski za nami. Zostanie on zapamiętany głównie dzięki dobrej postawie Artura Boruca oraz Ireneusza Jelenia.

Pierwszy z nich wraz ze swoją drużyną Celtic Glasgow pokonał w finale Pucharu Ligi odwiecznego rywala zza miedzy, czyli Glasgow Rangers. Artur świetnie interweniował i zachował czyste konto, a bramki dla Celtów padły dopiero w dogrywce. Ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 2:0 dla Koniczynek i zawodnicy wraz ze sztabem trenerskim mogli się cieszyć z pierwszego trofeum zdobytego w tym sezonie.

Bramka na 1:0 z 91 minuty

bramka na 2:0 ze 121 minuty

Piłkarze odbierają trofeum, radość kibiców

Bardzo dobry mecz rozegrał Irek Jeleń, który poprowadził AJ Auxerre do wygranej z Olympique Lyon na wyjeździe. Wynik tego spotkania to jedna z największych niespodzianek tego weekendu. Cieszy wysoka forma Jelenia w kontekście otrzymanego powołania do kadry na mecze eliminacyjne do Mistrzostw Świata 2010. Napewno przyda się on w kadrze tym bardziej, że groźnej kontuzji doznał Paweł Brożek. Można trochę żałować, że w gorszej formie jest Marcin Zając, a Jakub Wilk znajduje się tylko na liście rezerwowych, tercet złożony z Wilka, Zająca i Jelenia siałby postrach wśród zawodników każdej drużyny.

To nie jedyne sukcesy Polaków za granicą, Marcin Żewłakow zdobył klasycznego hattricka w meczu APOEL-u Nikozja z APEPem Pitsilia. Spotkanie zakończyło się wynikiem 4:0, a trzy ostatnie bramki zodbył właśnie Polak (w 45, 82 i 85. minucie). 

Reszta naszych rodaków nie wyróżniła sie niczym szczególnym. Do grona kontuzjowanych dołączył Grzesiek Rasiak, a już w następnej kolejce ligi niemieckiej na boisko najprawdopodobniej wyjdzie Kuba Błaszczykowski.

20 kolejka Ekstraklasy - "Zadyszka czołówki"


fot. Michał Kardasz, www.jagiellonia.net
Żaden z czterech czołowych zespołów nie zdobył w ten weekend kompletu punktów, punktowali za to ponownie piłkarze ŁKS-u, którzy po raz kolejny przypominają, że nie przydomku "Rycerze Wiosny" nie dostali za piękne oczy. Bukmacherzy zacierają ręce, bo była to kolejka wielkich niespodzianek, dość powiedzieć, że dwóch trenerów już straciło pracę, a dwóch kolejnych wisi na włosku.

Stolica poLegła na całej linii
Patrząc na wiosenną formę Polonii, można było się spodziewać, że rozpędzony ŁKS jest w stanie napsuć krwi "czarnym koszulom". Ale co innego napsuć krwi, a co innego rozbić czwarty zespół w tabeli na jego boisku. Od kompletnej klęski, Polonię uchronił gol Mąki w doliczonym czasie gry, ale tak czy siak trenerowi Zielińskiemu (temu, który nie grał w Legii) podziękowano za współpracę. Nie mniej sensacyjnie było na stadionie w Białymstoku, gdzie Jagiellonia w dobrym stylu pokonała Legię 2:1. Transfery Frankowskiego i Grosickiego oficjalnie można już nazwać strzałami w dziesiątkę, ten pierwszy strzelił bramkę, która do niedzielnego popołudnia była golem kolejki, zaś ten drugi pogrążył swoich byłych kolegów odwalając 90% roboty przy decydującej bramce.


Wydawało się, że Wisła i Lech nie zmarnują szansy by zyskać kosztem stołecznych klubów, co prawda obie drużyny grały na wyjeździe, ale Bełchatów i Zabrze to ostatnio niezbyt gorące tereny. GKS w istocie nie zagrał wielkiego meczu, ale do jego poziomu dorównała również "Biała Gwiazda", która tego dnia raziła nieskutecznością. Lekarstwem na taki stan jest zazwyczaj Brożek, jednak niefortunny zbieg okoliczności sprawił, że lider klasyfikacji strzelców, nie tylko nie dograł spotkania do końca, ale i w następnych kliku na pewno go nie zobaczymy. Patrząc na formę Ćwielonga i Boguskiego (nie mówiąc już o Niedzielanie), na miejscu trenera Skorży albo dałbym na mszę, albo zadzwonił do Kazimierza Kmiecika z zapytaniem "czy by se w gałe nie pograł?".

Gdyby "Kolejorz" pokonał w Zabrzu, wciąż ostatniego w tabeli, Górnika, odskoczyłby Legii na 5 punktów. Tym razem nie można jednak powiedzieć, że Lech zrobił kolejny mały, acz stanowczy, krok w stronę mistrzowskiej patery, bo w niedzielne popołudnie, żaden z piłkarzy Franciszka Smudy nie postawił na boisku nawet jednego stanowczego kroku. To Górnik przeważał i w gruncie rzeczy zasłużył na zwycięstwo, tym bardziej, że po przepięknej bramce Marciniaka z 42 metrów, Zabrzanie prowadzili i gdyby w końcówce nie zabrakło im koncentracji lider przegrałby z czerwoną latarnią.

Jedni się wznoszą, inni opadają...
ŁKS, Jagiellonia i Cracovia, to drużyny, które wykazują widoczny progres w stosunku do swoich jesiennych poczynań. W meczu "o 6 punktów", podopieczni Artura Płatka łatwo poradzili sobie z Lechią. Kolejne trafienie zaliczył Ślusarski, ale bohaterem meczu był bez wątpienia Nowak, który asystował przy dwóch bramkach. Do nie małej sensacji doszło w Gdyni, gdzie Arka przegrała ze skazywanym na spadek Piastem. Gospodzarze przeważali przez całe spotkanie, jednak byli tego dnia skuteczni jak policja w odnajdywaniu kradzionych samochodów. Piast zaatakował tylko kilka razy, ale jedna z tych prób zakończyła się bramką Bojarskiego, która dała gościom, bardzo cenne trzy punkty.

Coraz gorzej wygląda sytuacja Odry, która wciąż nie strzeliła nawet bramki. Wiosenny bilans Wodzisławian to zaledwie jeden punkt, zdobyty w sobotę po bezbramkowym remisie ze Śląskiem Wrocław. Bez formy jest nawet podpora wodzisławskiego klubu, Jan Woś, który w ostatnich minutach przestrzelił karnego. Były to pierwsze ligowe punkty Odry od 15-stej kolejki (0:0 z Arką). Z zimowego snu obudził się za to Ruch Chorzów, który po porażkach w pierwszych dwóch spotkaniach, tym razem rozbił na wyjeździe Polonię Bytom. Znakomite spotkanie rozegrał Wojciech Grzyb, który asystował przy pierwszych dwóch bramkach, zaś ostatnią strzelił już samodzielnie. Tak oto zakończyła się praca trenera Motyki z Polonią, który jeszcze kilka miesięcy temu zapowiadał, że jego "szarańcza" będzie postrachem ligi.

Bramka kolejki - Adam Marciniak (Górnik Zabrze)


Bohater kolejki - Wojciech Grzyb (Ruch Chorzów)
Grał na obronie i Ruch mało strzelał a dużo tracił, powrócił na pomoc i wszystko się odwróciło. Jego pracy "niebiescy" zawdzięczają trzy punkty z Polonią, dwie asysty i bramka, w tej kolejce nikt nie może się pochwalić podobnym dorobkiem.

Mecz kolejki - Górnik Zabrze - Lech Poznań 1:1
Dobre, szybkie i emocjonujące spotkanie, ktoś kto nie jest na bieżąco z Polską Ligą, nie uwierzyłby, iż w Zabrzu spotkały się dwa końce tabeli. Do ostatnich sekund pachniało sensacją, ale drużyny "Franza" Smudy zawsze miały to do siebie, że grają do końca, co zresztą Lech nie raz już w tym sezonie pokazał (Austria Wiedeń, pierwszy mecz z Udinese, ostatnio GKS Bełchatów).

czwartek, 12 marca 2009

1/8 Pucharu UEFA - "Obrońca trofeum na kolanach!"

Pierwszą rundę spotkań 1/8 finału Pucharu UEFA trudno określić mianem ciekawej. Nie doczekaliśmy się właściwie, żadnej niespodzianki a bramek we wszystkich ośmiu meczach padło jak na lekarstwo.

Póki co najliczniej reprezentowanymi ligami są Ukraińska i Francuska. Nasi wschodni sąsiedzi w najlepszej 16-stce mają aż trzy kluby. Szachtar Donieck, Mariusza Lewanowskiego (cały mecz na ławie) po bardzo wyrównanym (czytaj - NUDNYM!!!) meczu przegrał w Moskwie z CSKA. Jedenastą bramkę w tej edycji zdobył niezawodny Vagner Love, który powoli zbliża się do rekordu Jurgena Klinsmanna (15 bramek). W pojedynku ukraińsko-ukraińskim Dynamo Kijów pokonało jedną bramką pokonało czarnego konia tych rozgrywek - Metalist Charków, w którym regularnie występuje Seweryn Gancarczyk (zagrał cały mecz).

Ciekawie zapowiadały się starcia drużyn niemieckich. Do Bremy przyjechało Galatasary, zaś w Hamburgu stawiło się francuskie St.Etienne. To pierwsze spotkanie nie przyniosło spodziewanych emocji, Werder odnotował skromne zwycięstwo 1:0. Dużo weselej było na stadionie HSV. Goście z Turcji po składnej kontrze objęli prowadzenie i zanosiło się na niespodziankę. Niemcy wyrównali już na początku drugiej połowy, po bramce Jensena, jednak po mimo wszelkich starań nie zdołali przechylić szali zwycięstwa na swoja stronę, a wynik 1:1 u siebie, na pewno nie jest najlepszą zaliczką przed rewanżem.

Manchester City, angielski rodzynek na tym etapie rozgrywek, gładko poradził sobie z duńskim Alborgiem. Natomiast pogromca poznańskiego Lecha, nie zwalnia tempa. Tym razem Udinese pewnie pokonało obrońcę trofeum Zenit St. Petersburg. Mecz był wyrównany i zanosiło się na 0:0, jednak podobnie jak w meczu z polakami, końcówka należała do gospodarzy. Na 5 minut przed końcem do siatki trafił Quagliarella, natomiast w doliczonym czasie gry karnego na bramkę zamienił Di Natale i wygląda na to, że włochom znów może się udać.


Najciekawiej i jednocześnie najnudniej było we Francji. PSG zremisowało 0:0 z Bragą, zaś w Marsylii, miejscowy Olympique starł się z Ajaxem. Ten mecz zapowiadał się zdecydowanie najciekawiej i tak też było. Ajax nie najlepiej radzi sobie w lidze i widać to było również w spotkaniu z Marsylią. Gospodarze 36 minutach prowadzili już 2:0, ale podopieczni Van Bastena szybko odpowiedzieli bramką z karnego i odzyskała wiarę w korzystny wynik. Niestety Ajax, a właściwie niektórzy jego piłkarze, chcieli aż za bardzo. Efekt? Van der Wiel w ciągu czterech minut zarobił dwie żółte kartki i w drugiej połowie osłabieni goście nie stanowili już zagrożenia. Mimo wszystko porażka 2:1 na wyjeździe wcale nie przekreśla jeszcze szans drużyny z Amsterdamu.

Arrivederci Italia!

Za nami rewanże 1/8 finału Ligi Mistrzów. Ufff, co to była za runda! Nie brakowało bramek. Nie brakowało pięknych bramek. Nie brakowało kiksów, niespodzianek, emocji i dramaturgii. Ehh, gdyby każda piłkarska wtorko-środa z Champions League tak wyglądała...

Wtorkowe mecze zakończyły się prawdziwym gradem goli, w czterech spotkaniach padło ich aż 19, co daje średnią 4,75 bramki na mecz (czyli 5 bramek z czego jedna niesłusznie uznana). Najwięcej goli padło w meczu Bayernu ze Sportingiem, pomimo że drużyna gospodarzy zaczynała mecz z zapasem pięciu goli gracze Monachium urządzili sobie prawdziwy wieczór strzelecki pokonując gości z Portugalii, aż 7:1 (dwumecz 12:1 co jest nowym rekordem Ligi Mistrzów). Lanie jakie Niemcy sprawili graczom z Lizbony można wytłumaczyć na dwa sposoby. Pierwsza opcja zakłada, iż gracze Sportingu postanowili udowodnić trenerowi, że jednak lepiej grają przed własną publicznością . Druga możliwość to prawdopodobne sadystyczne skłonności piłkarzy Bayernu, które udowodnili już w wyjazdowym meczu ze Sportingiem (wygranym 0:5) i ostatnim meczem ligowym z Hannoverem (wygranym 5:1). Z tego meczu właśnie pochodzi, wybrana przez nas bramka kolejki autorstwa Łukasza Podolskiego (na 1:0).

Juventus Turyn zremisował 2:2 z drużyną Chelsea na własnym boisku, co dało awans drużynie przyjezdnych. Kluczowym momentem meczu okazała się kontuzja Pavla Nedveda na początku meczu, jakby tego było mało od 70 minuty Juventus grał w dziesiątkę po czerwonej kartce otrzymanej przez Giorgio Chielliniego. Wszystkie te czynniki sprawiły, że drużyna Chelsea nie miała większych problemów z wywalczeniem zwycięskiego remisu, choć styl w jakim podopieczni Hiddinka wywalczyli ten awans, na kolana nie rzuca. Z kolei Liverpool postanowił we wtorek skarcić drużynę Realu Madryt, demolując przyjezdnych 4:0. Był to najniższy wymiar kary, gdyby nie Iker Casillas Real mógłby wracać do Madrytu ze stratą nawet sześciu, siedmiu goli. "Królewscy" mają teraz możliwość skupienia się na walce z Barceloną o mistrzostwo Hiszpanii oraz najprawdopodobniej, kolejną zmianę trenera. Najlepszym graczem meczu był Steven Gerrard autor połowy bramek.

Nie należy zapominać, że o ćwierćfinał walczył również nasz rodzynek w Lidze Mistrzów, Jakub Wawrzyniak, grający w Panathinaikosie Ateny (Kuszczaka i Fabiana tym razem nie liczyliśmy, bo..., no jak myślicie dlaczego? dop. Wieśniak z Miasta). Po remisie z Villareal 1:1 na wyjeździe dwa tygodnie temu, grecki zespół miał duże szanse na awans do dalszej fazy pucharowej. Wystarczyło wykorzystać atut własnego boiska. Niestety Hiszpanie zrobili na wyjeździe to czego nie potrafili zrobić u siebie (chociaż Wawrzyniak pomagał im jak mógł), wygrał 1:2. Na pocieszenie można dodać fakt, iż Kuba został najlepiej ocenionym obrońcą w greckim zespole (hurrrra!!! dop. Wieśniak z Miasta).

W środę do wtorkowych meczów nawiązała jedynie Barcelona wygrywając gładko z Lyonem - 5:2. Patrząc na grę zespołu z Katalonii można śmiało stwierdzić, że kryzys ma już za sobą. Ozdobą meczu była bramka Leo Messiego na 3:0, strzelona w 40 minucie, jako żywo przypominająca te strzelane w Sensible Soccer (te upokarzające przeciwnika). Wersja ostatniego zdania dla niekumatych: Ozdobą meczu była bramka Leo Messiego na 3:0, strzelona w 40 minucie, jako żywo przypominająca te strzelane niegdyś przez boskiego Diego (również w barwach Barcy notabene)

Manchester United zgodnie z przewidywaniami gładko pokonał Inter Mediolan. Gracze United przez większość meczu kontrolowali grę i pomimo wysiłków Ibrahimovicia, Inter był bezradny jak dziecko. Nieco ożywienia wniosło wprowadzenie Adriano w drugiej połowie meczu, już po 2 minutach obił on lewy słupek bramki Manchesteru, jednak nie wystarczyło to do strzelenia choćby bramki honorowej. Adriano i Ibrahimovic próbowali jeszcze strzałów z daleka, lecz szkody wyrządzili jedynie wśród kibiców siedzących za bramką gospodarzy.

Prawdziwy maraton urządzili sobie w Rzymie. AS Roma, zwyczajnie nie chciała odpaść!!! Najpierw szybko odrobiła straty z pierwszego meczu, a później próbowała zanudzić Arsenal na śmierć. Chwała TVP, że nie wybrała tego meczu do transmisji, bo skończył się 15 minut po "skrótach" pozostałych. W każdym razie rzymianie dołączyli do swoich kolegów z Turynu i Mediolanu, a "Kanonierzy" do Chelsea, Liverpoolu i United. Angielski finał drugi rok z rzędu?! TYLKO NIE TO!!!

Gracze FC Porto i Atletico Madryt postanowili wyróżnić się na tle reszty drużyn grających w Lidze Mistrzów i zaniżyć statystki strzeleckie. Gorzej na tym wyszło Atletico Madryt, bo z rozgrywek. Mecz nie był taki tragiczny jak wynik. Było sporo strzałów i kilka ładnych parad bramkarskich. Obiektywnie patrząc lepsze było FC Porto, któremu wystarczał remis, a mimo to grało o zwycięstwo, awans zasłużony.

Zaskakuje brak obecności w ćwierćfinałach drużyn włoskich, awansowały za to w komplecie drużyny z Premiership. Czy Manchester ma szansę na precedensową obronę pucharu? A może w tym roku Liverpool, albo wreszcie Chelsea? Nie należy też zapominać o Bayernie i Barcelonie, ale z bardziej stanowczymi typami wstrzymajmy się przynajmniej do piątkowego losowania

środa, 11 marca 2009

Asysta chłopaka od podawania piłek!

W tym tytule nie ma ani trochę przesady, zanim nacisnęliśmy "play" też nie mogliśmy pojąć jak to jest możliwe, ale po obejrzeniu klipu, nie mieliśmy wątpliwości, iż asystę jak najbardziej zapisać młodemu trzeba! Te dziwne znaczki w tytule okienka z YT to hebrajskie litery, bowiem sytuacja ta miała miejsce w lidze Izraelskiej.

poniedziałek, 9 marca 2009

Polska ofensywa w Belgii

Co tu dużo mówić weekend minął, a do bilansu bramek strzelonych przez polskich piłkarzy za granicą można doliczyć kolejne cztery gole. Połowa z nich padła w belgijskiej Jupiler League, jedną zdobył nominalny prawy obrońca reprezentacji - Marcin Wasilewski, grający w drużynie vice lidera ligi, Anderlechcie Bruksela. Mecz odbywał się w Brukseli, a drużyna przyjezdnych- Zulte Waregem przegrała 2:0.

Druga bramka to efekt powrotu do formy Dawida Janczyka obudowującego się po nie udanej przygodzie z CSKA Moskwa w Sporting Lokaren. Warto wspomnieć, iż Janczyk wszedł na boisko dopiero w 68 minucie, a zdobycie bramki zajęło mu tyle ile zwykłemu człowiekowi zajmuje zastanowienie się nad własnym życiem (2 minuty). Ostatecznie drużyna gospodarzy KV Kortrijk przegrała u siebie 2:3.

W angielskiej Championship strzelił Grzesiek Rasiak i to całkiem ładnie strzelił, przezwisko Rasialdo nadane przez złośliwych nabiera zupełnie nowego wymiaru po obejrzeniu ostatniej bramki. Grzesiek spędził na boisku 60 minut ale to wystarczyło, aby przeważyć losy ciężkiego meczu wyjazdowego z Charlton Athletic na korzyść drużyny z Watford.

Ostatnią bramkę zdobył Marcin Żewłakow grający w drużynie APOEL-u Nikozja, na listę strzelców wpisał się w 45 minucie wyrównując stan meczu na 1:1. Warto dodać, iż w przeciwnej drużynie (Anorthosis Famagusta) grał Łukasz Sosin. Bramki nie zdobył, ale zaliczył asystę a jego drużyna dzięki temu przegrała nie 2:0 a 2:1.

Zadowolony może być Łukasz Fabiański, który wraz z Arsenalem awansował do półfinału pucharu Anglii. Łukasz spędził na boisku pełne 90 minut, a piłkarze Burnley (ani Arsenalu) nie zdołali go pokonać.

Pozostali Polacy tego weekendu nie zaliczą do udanych, najgorzej zakończył się on dla Artura Boruca i jego Celticu Glasgow, który odpadł w ćwierćfinale Pucharu Szkocji z trzecią od końca drużyną ligi - St. Mirren. Jedyna bramka padła w 55 minucie po rzucie karnym, tym razem Artur nic na to nie poradził. Słabszy występ zanotowali Irek Jeleń i Dariusz Dudka, a ich Auxerre przegrało na wyjeździe z 7 drużyną tabeli Rennes 2:0. Jacek Krzynówek zagrał prawie 70 minut w meczu z Bayernem Monachium, ale jego Hannower również przegrał na wyjeździe, tyle że bagatela - 5:1.

Nadal kontuzjowany jest Kuba Błaszczykowski, co z pewnością odbija się negatywnie na wynikach Borussi Dortmund. Dodatkowo kontuzji nabawili się Łukasz Piszczek z Herthy Berlin, a także mąż opatrznościowy Arminii Bielefeld, Artur Wichniarek.

Przed ważnymi meczami eliminacyjnymi cieszy, iż większość piłkarzy gra w swoich klubach zamiast grzać ławę. Gra Jacek Krzynówek, gra Mariusz Lewandowski a obaj mieli z tym problemy jeszcze kilka miesięcy temu, pozostaje tylko tego samego życzyć Euzebiuszowi Smolarkowi uwięzionemu w drużynie Boltonu i innym kadrowiczom chcącym pomóc reprezentacji w awansie na Mistrzostwa Świata 2010 w RPA.

niedziela, 8 marca 2009

19 kolejka Ekstraklasy - "Zaczęło się!"


fot. www.wislaportal.pl

Nasi ligowcy wreszcie przebudzili się z zimowego snu i w miniony weekend dostarczyli kibicom nie lada emocji. W ośmiu meczach padło aż dwadzieścia pięć goli, z czego przynajmniej połowa śmiało może aspirować do miana "bramki kolejki". Właściwie wszystkie spotkania, bez wyjątku, stały na wysokim poziomie, nawet niedzielnego meczu Lecha z Jagiellonią, nie sposób nazwać nudnym, chociaż padła w nim zaledwie jedna bramka.

Równy marsz Lecha.
Poznaniacy podobnie jak przed tygodniem, zrobili kolejny drobny acz stanowczy kroczek w stronę mistrzowskiej patery. Tym razem przy Bułgarskiej poległa "Jaga", która mimo wszystko na wiosnę sprawia wrażenie solidnego zespołu, a potwierdzeniem tego niech będzie fakt, iż jesienny mecz tych drużyn, na stadionie w Białymstoku, "Kolejorz" wygrał aż 3:0. Przy Reymonta, Wisła dość szczęśliwie pokonała Warszawską Polonię, dzięki czemu krakowianie nie stracili dystansu do czołowej dwójki, natomiast "czarne koszule" dzieli od Lecha już sześć punktów. Ostatni z czterech kandydatów do awansu, a więc Legia, spokojnie rozbiła u siebie Odrę, pomimo iż zagrała w mocno osłabionym składzie. Do trzydziestej minuty, legioniści odstawiali na boisku dokładnie to samo dziadostwo, które zaprezentowali tydzień temu w derbach i dopiero wypracowana przez duet Roger-Rybus bramka, dodała stołecznym skrzydeł. W drugiej połowie podopieczni Jana Urbana odblokowali się na dobre i gra z nudnej stała się jednostronna, po bramkach Iwańskiego, Gizy i Rogera Legia pewnie wygrała 4:0 i zdaje się, że forma jej piłkarzy powoli zaczyna zwyżkować.

Tłok w ogonie
W dolnych rejonach tabeli na dobre zaczyna się walka o utrzymanie. Nawet siódma obecnie w tabeli Arka Gdynia nie może czuć się bezpiecznie, bo po 19 kolejce od strefy spadkowej dzieli ją ledwie siedem punktów. W piątek podopieczni Czesława Michniewicza po bardzo emocjonującym spotkaniu zremisowali w Zabrzu z Górnikiem 2:2. Piast Gliwice pokonał szósty w tabeli Bełchatów, który w obliczu kontuzji Łukasza Garguły, powoli staje się dostarczycielem punktów, z kolei ŁKS w arcy ważnym spotkaniu wyrwał trzy punkty Cracovii, w efekcie czego zespół, który jeszcze niedawno był na miejscu spadkowym, awansował aż na dziewiątą pozycję.

Kolejne trafienie na wiosnę zaliczył Robert Lewandowski, którego forma bardzo cieszy w kontekście zbliżających się wielkimi krokami meczów eliminacyjnych z Irlandią Północną i San Marino. Podobnie zresztą jest w przypadku Pawła Brożka, który uratował Wiśle trzy punkty w meczu z Polonią. W lepszej formie znajdują się obecnie chyba tylko Wichniarek, Sosin i Jeleń ale pierwszej dwójki Leo nie widzi w swojej reprezentacji, natomiast po Jelenia sięga sporadycznie. Atak Lewandowski-Brożek wydaje się sensownym rozwiązaniem, tym bardziej, że zespoły z którymi zagramy nie dysponują obrońcami lepszymi niż Ci biegający po naszych boiskach, tylko czy Benhakker odważy się na tak radykalny krok?

Bohater kolejki - Przemysław Łudziński
Gracz Śląska Wrocław, doskonale radził sobie w pierwszej lidze, jednak w Ekstraklasie zupełnie się pogubił i stracił skuteczność. Trener Tarasiewicz najwyraźniej trafił do swojego zawodnika, bo na wiosnę Łudziński prezentuje się wcale przyzwoicie. Już tydzień temu zaliczył solidny występ a w tej kolejce uzyskał dwa trafienia i asystę, a więc miał swój udział przy każdej z bramek w wygranym 3:0 meczu z Polonią Bytom. Sam piłkarz twierdzi, że dobra forma to efekt "wzięcia się za siebie", ponoć klucz do skuteczności leży w odstawieniu pizzy i ograniczeniu nocnych wypraw do lodówki.


Mecz kolejki - ŁKS - Cracovia 4:3
Obfitujący w piękne trafienia i emocje do ostatniej minuty spotkanie. Goście w pierwszej połowie wyszli na dwubramkowe prowadzenie, jednak po niespełna godzinie gry łodzianie doprowadzili do remisu i mecz zaczął się na nowo. "Pasy" jeszcze raz przechyliły szale zwycięstwa na swoją stronę, ale grający do końca piłkarze ŁKS-u po piorunującej końcówce wyrwali rywalom cenne 3 punkty, które mogą okazać się decydujące w kontekście walki o utrzymanie.


Bramka kolejki - Paweł Nowak (Cracovia Kraków)

Gol sygnowany nazwiskiem Nowaka właściwie tylko dlatego, że to on posłał piłkę do pustej bramki. Tak naprawdę ta bramka jest dziełem tercetu Ślusarski-Sasin-Nowak, który w pięknym stylu, grając na jeden kontakt rozklepał obronę ŁKS-u, która bezradnością przypominała moczące pieluchę niemowlę (VIDEO PATRZ SKRÓT POWYŻEJ).

krotkapila@gmail.com

sobota, 7 marca 2009

Sensible Soccer

SENSIBLE SOCCER

Producent: Sensible Games
Rok wydania: 1992
Platforma: Amiga, Atari ST, SNES, Game Boy, Sega Mega Drive, Atari Jagura, Sega Mega CD, Sega Master System, Sega Game Gear, Amiga CD-32, PC, Playstation, Playstation 2, Java, X-box, X-box 360.



Sensible Soccer to, bez dwóch zdań, matka chrzestna wszystkich wirtualnych kopanek. Wszystko zaczęło się w roku 1992 kiedy pierwsza gierka z tej serii ujrzała światło dzienne. Od tamtej pory ukazało się już kilkanaście wersji gry na wszystkie możliwe platformy. Już w 1992 roku gra nie powalała grafiką, jednak ma tuzin innych atutów, które sprawiają, że nawet w dobie konsol trzeciej generacji i HD wciąż jest w stanie konkurować z Fifą i PES.

Prostota i grywalność - w tych dwóch słowach zamyka się cała magia i kult Sensible. Gra oferuje niezliczoną ilość drużyn klubowych, od najbardziej znanych firm jak Manchester United czy AC Milan, aż po drużyny z Albanii czy Islandii, do tego oczywiście wszystkie możliwe reprezentacje i niewyobrażalna liczba rozmaitych pucharów do zdobycia. Sterowanie ogranicza się do strzałek i dwóch przycisków (chociaż na dobrą sprawę używa się jednego), co nie zmienia faktu, że gra wcale nie jest uboga w rozmaite zagrania i techniki piłkarskie. Gracz może zdobyć gola na sto różnych sposobów lub też dopracować do perfekcji jeden z nich i do upadłego strzelać według schematu.

Sensible World of Soccer


Koronny tryb rozgrywki stanowi "Kariera", która pozwala wcielić się w managera wybranej drużyny. Dzięki temu gracz może decydować o transferach, taktyce, ustawieniu itp. Tryb kariery jest nie skończony, można grać ulubioną drużyną, aż zdobędzie się wszystko co jest do zdobycia, a następnie zmienić barwy klubowe lub objąć reprezentację kraju. Do tego wszystkiego dochodzi naturalnie genialny w swojej prostocie tryb multiplayer. By zmierzyć się z kolegą wystarczy jeden komputer i jedna klawiatura (dzięki odpowiedniemu patch'owi). Nie ma co ukrywać, że razem z Chamem spędziliśmy długie godzinny przycinając w SWOS (Sensible World of Soccer) i nawet przez myśl nam nie przeszło by zamienić tę grę na PES czy Fifę.

Sensible Soccer 98


Najlepszą grą serii jest zdecydowanie Sensible World of Soccer 95/96 wydana w 1995 roku. Rozmaici programiści co jakiś czas podejmują się próby odświeżenia tamtej i przeniesienia jej w trzeci wymiar, jednak z reguły kończy się na głośnych zapowiedziach. W 1998 roku na rynku pojawił się tytuł Sensible Soccer 98, który nęcił fanów powtórkami 3D. Szybko okazało się, że gra nijak ma się do kultowej wersji z przed trzech lat. Podobnie było w przypadku, bardzo długo oczekiwanej, Sensible Soccer 2006. Miało to być przeniesienie SWOSa w 3D z zachowaniem jego niesamowitej grywalności, niestety wyszła z tego jakaś popierdułka.

Sensible Soccer 2006


http://www.swos.pl/ - polskie centrum Sensible Soccer

POBIERZ SENSIBLE SOCCER - polecamy wersję "Frankenstein", znajdziecie tutaj również patch do konfiguracji klawiatury umożliwiający granie we dwóch.

Sensible Soccer 95/96 otrzymał w, nieistniejącym już acz niezwykle prestiżowym swego czasu, magazynie "Amiga Power" notę 96% (max. 100%), była to najwyższa ocena w historii tego pisma.

krotkapila@gmail.com

niedziela, 1 marca 2009

18 kolejka Ekstraklasy - "Powrót Króla"














Tydzień wcześniej, niż zwykło to bywać w ostatnich latach, wystartowała piłkarska Ekstraklasa. I co? Falstart na całego! Derby stolicy, derby Śląska czy choćby mecz Lechii ze Śląskiem, to wszystko zapowiadało, naprawdę gorącą kolejkę. Tymczasem tylko na stadionie w Bełchatowie było na co popatrzeć, reszta ligi, jak to się zazwyczaj mawia po nieudanej inauguracji - „nie czuła jeszcze piłki”.

Nuda Panie..., jak w polskim kinie.

Jeśli chodzi o piątkowe derby Warszawy to jedynym dowodem na to, że w ogóle się odbyły jest czerwona kartka dla Wojtka Szali. Taki obrót spraw mogła wykorzystać Wisła i odrobić stratę do stołecznego duetu, jednak Polonia Bytom okazała się zbyt wymagającym rywalem i gdyby nie fakt, że gospodarze byli tego wieczoru bardzo gościnni (patrz 73 minuta) „Biała Gwiazda” wróciłaby pod Wawel na tarczy.

Nie lepiej było w sobotę. Super Wielkie DERBY były tak nudne, że w przerwie kibice dla rozrywki urządzili sobie ganiankę z ochroną. Inne mecze nie były lepsze, jednak mimo wszystko wyniki, które w nich padły dają nadzieję na ciekawą ligę. Dlaczego? Otóż, wygrała Cracovia, Jagiellonia, Górnik i ŁKS, a więc zespoły z grupy skazywanych na spadek. Oznacza to, że walka w dolnych rejonach będzie naprawdę zacięta i jeśli tak dalej pójdzie tabela może zacząć przypominać kalejdoskop w rękach dziecka z ADHD.

Nieoczekiwane remisy Legii, Polonii i Wisły oznaczały, że w niedzielne popołudnie Lech stanął przed szansą oderwania się od peletonu. Na trybunach widoczni i słyszalni byli tylko kibice gości, na boisku początkowo też. „Kolejorz” znów (czyli podobnie jak w tym meczu, o którym chcemy jak najszybciej zapomnieć, a nie zapomnimy przez lata) zaczął obiecująco. Bełchatów, pozbawiony Łukasza Garguły, grał chaotycznie i nieskutecznie. Po godzinie, wróć. Po 58 minutach gry i dwóch trafieniach Stilicia było 2:0, jednak nie mający nic do stracenia Bełchatów, dostrzegł u przeciwnika nie zagojoną jeszcze ranę i zaczął grzebać w nich palcem. Efekt? Dziedzic strzela szybką bramkę kontaktową a na 5 minut przed końcem klasycznym strzałem „z dupy” wyrównuje Ujek. Trener Smuda zapewne już intensywnie rozważał czy aby jest to dobry moment by wprowadzać Kikuta, kiedy jego podopieczni zagrali do przodu „na aferę” i strzelili bramkę zadziwiająco podobną do tej, którą stracili trzy minuty wcześniej. Rengifo klatką piersiową wystawił piłkę Lewandowskiemu a ten płaskim strzałem, uciął dyskusje na temat swojej formy strzeleckiej. Tak oto w typowy dla siebie sposób (testując wytrzymałość nerwową swoich kibiców) Lech zrobił pierwszy kroczek w stronę tytułu.

Franek i inni...
Tomasz Frankowski jest jak Nikoś Dyzma, to co nie polskie mu nie służy! Błąkał się po Francji, Japonii, Anglii, Hiszpanii, był nawet w kraju, którego mieszkańcy twierdzą, że w „Futbol” gra się jajowatą piłką. Nigdzie nie zrobił kariery a gdy tylko zaczął grać w lidze polskiej od razu został królem strzelców i to nie raz. Eksperci (tacy przez duże „E”) pukali się w czoło na wieść o tym, że Jaga na powrót przygarnęła swojego wychowanka. Przecież on nie grał od dwóch lat, nie strzelił bramki od ośmiu, jest już za stary, za gruby i ogólnie bez sensu. Tymczasem ten stary, niedołężny i nieskuteczny zawodnik z typową dla siebie łatwością strzela dwie bramki i wraz z kilkoma innymi niechcianymi już nigdzie rozbija Arkę Czesława Michniewicza 3:0. Udane powroty zaliczyli również inni synowie marnotrawni. Bartosz Ślusarski strzelił decydującą bramkę w meczu Cracovii z Piastem, zaś Jarosław „nigdy nie będę grał w polskiej lidze” Fojut otworzył wynik w meczu Śląska z Lechią. Można oczywiście biadolić, że Ekstraklasa jest tak marna, iż piłkarze, którzy nie radzą sobie w drugiej lidze angielskiej są u nas gwiazdami ale z drugiej strony mocną ligę trzeba budować w oparciu solidnych krajowych piłkarzy, przynajmniej jeśli nie ma pieniędzy na solidnych zagranicznych.


Bohater kolejki – Tomasz Frankowski
Za wzruszająco piękny powrót do klubu, który jak twierdzi, zawsze ma w sercu, jak również za gole numer 118 i 119 strzelone na rodzimych boiskach.

Mecz kolejki – GKS Bełchatów 2:3 Lech Poznań
Pierwsza jaskółka wiosny nie czyni, mawiają. W przypadku Lecha musiała, bo pierwsze śliwki robaczywki w wykonaniu „Kolejorza” już były. W tym meczu padło 5 bramek we wszystkich pozostałych 10, do tego wynik zmieniał się z 0:2 na 2:2 i na 2:3. Derby Śląska i Warszawy razem wzięte były mniej emocjonujące niż ostatnie 10 minut w Bełchatowie.

Bramka kolejki – Maciej Kowalczyk (Lechia Gdańsk)


Highlander